Nowy statut Europy, stworzony w wyniku wojny światowej, zarysowany w początkowej fazie przez Koalicję i przekazany następnie Lidze Narodów, urządzał zachodnią Europę bardzo dokładnie. Wymierzono granice na metry i przewidziano technikę stosunków między państwami w najdrobniejszych szczegółach. Wschód natomiast pozostawiono właściwie w chaosie. Nie załatwiono wschodnich spraw pod względem prawnym, a nawet tam, gdzie określono prawa, brakowało twórcom tych praw siły dla zapewnienia ich respektu. Stąd też od początku byliśmy w gorszym położeniu, niż inne państwa Europy, i więcej pozostawiono naszej własnej odpowiedzialności. Własnymi siłami musieliśmy stwarzać prawa, których brakowało, i własnymi siłami zapewniać realizację praw ustanowionych. […]
Wstępując do Niej [Ligi], widzieliśmy przede wszystkim ten system współpracy społeczności międzynarodowej, zapewniający szacunek praw i wzajemny szacunek dla wszystkich współpracujących państw. Po systemie dominowania silniejszego nad słabszym, po okresie, kiedy wewnętrzne życie państw szło ustawicznie naprzód, a w życiu międzynarodowym panowała prymitywna walka o byt, musieliśmy widzieć w tym zaczątku nowego współżycia między narodami nie tylko krok naprzód, ale i zaczątek lepszej przyszłości.
Dlatego też, mimo że praktyczny bilans spraw polskich w Genewie z pewnością nie był dodatni, nie usuwaliśmy się nigdy od aktywnej współpracy. I dziś nawet, kiedy instytucja genewska przechodzi ciężki kryzys, kiedy Liga, która nigdy nie była istotnie organizacją światową, jest zagrożona w swej egzystencji nawet jako instytucja europejska, nie zmieniliśmy naszego przekonania, największym bowiem niebezpieczeństwem dla wszystkich są próby dominowania jednych nad drugimi, próby narzucenia swej woli przez jakiekolwiek państwo lub grupę państw;; słowo „współpraca” ma zastosowanie tylko tam, gdzie istnieje rzetelny szacunek dla każdego państwa.
Warszawa, 13 listopada
Polska w latach 1918–1939. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, red. Wojciech Wrzesiński, oprac. Krzysztof Kawalec, Leonard Smołka, Włodzimierz Suleja, Warszawa 1986.
Wskrzeszona Rzeczpospolita znalazła w Ameryce Południowej na dawnych ziemiach guarańskich wcale silny stan posiadania osadniczego, mający za sobą pół wieku istnienia. [...] Zdawałoby się, że jeśli chłop zdany na własny instynkt gromadzki potrafił tak świetnie przeprowadzić dzieło skupienia – to w Odrodzonej Polsce znalazł pełne zrozumienie i pomoc bez zastrzeżeń. [...] Pomylił się osadnik – i za to czuje on do Rzeczpospolitej ból, jaki czuje niedocenione dziecko do swej kochanej matki.
[...] „Konsulat nasz to urząd policyjny, do paszportów, a nie konsul do pomocy” – oto słowa, Panie Ministrze, które słyszałby Pan na każdym kroku, przybywszy do nas incognito. [...] Warszawskich „fachowców od emigracji i Ameryki Południowej”, którzy tworzą chiński mur miedzy Rządem Rzeczpospolitej a emigracją i osadnictwem, scharakteryzuję krótko, że może mają pewne studia teoretyczne, lecz brak im praktyki, znajomości życia i terenu, którym za pośrednictwem placówek konsularno-dyplomatycznych rządzą.
Buenos Aires, 22 lutego
List Pawła Nikodema do ministra spraw zagranicznych Józefa Becka, AAN, MSZ, sygn. 9793, cyt. za: Joanna Łuba-Wróblewska, Może Argentyna, „Karta” nr 69, 2011.
Data 26 stycznia 1934 r. stała się punktem zwrotnym w dalszym kształtowaniu się stosunków sąsiedzkich między Polską a Rzeszą Niemiecką.
Z tą chwilą stosunki polsko-niemieckie oparły się na wzajemnym zrozumieniu i poszanowaniu dorobku obu narodów. Umożliwiło to osiągnięcie porozumienia w dziedzinach, posiadających podstawowe znaczenie dla unormowania współpracy, przede wszystkim w dziedzinie gospodarczej oraz w zakresie kształtowania się opinii publicznej. […]
Polska i Niemcy wkroczyły na drogę, która przez wzajemne wyrównanie przeciwieństw prowadzi ku utrwaleniu pokoju powszechnego, dla którego wytwarzanie przyjaznego sąsiedztwa jest niewątpliwie najistotniejszym fundamentem.
Berlin, 26 stycznia
Polska w latach 1918–1939. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, red. Wojciech Wrzesiński, oprac. Krzysztof Kawalec, Leonard Smołka, Włodzimierz Suleja, Warszawa 1986.
Mamy w w.m. Gdańsku [sic!] swoje interesy i swoje prawa. Ustępować z nich nie możemy. Rządy Rzeczypospolitej są powoływane, ażeby praw Polski bronić, a nie dlatego, ażeby ustępować.
To jest jedno. Drugie – nie mamy żadnego interesu dążyć do niszczenia egzystencji i gospodarstwa w.m. Gdańska. Organizm ten, jak to wykazują zarówno historia, jak i dzisiejsza praktyka, jest gospodarczo związany z polskim życiem. Chcemy, ażeby nasze prawa były tam szanowane i nie mamy najmniejszej tendencji interesom tego organizmu szkodzić z chwilą, gdy na zasadzie naszych dobrych i słusznych praw stosunki układać się będą.
Tu muszę stwierdzić, że mimo komplikacji, z jakimi mieliśmy ostatniego lata do czynienia, istnieje w tej dziedzinie postęp niewątpliwy. Rozumiem, że jeśli chodzi o interesy dzielnicy pomorskiej, to codzienne życie tego wrażenia może w całej pełni nie daje, uważam sobie jednak za obowiązek stwierdzić, że w porównaniu z przeszłością, kiedy ta sprawa była raczej obiektem gier politycznych, przesunęliśmy się na znacznie zdrowszą płaszczyznę szukania wzajemnego zrozumienia dla wspólności interesów z tym miastem i portem, położonym przy ujściu naszej największej rzeki.
Warszawa, 16 stycznia
Polska w latach 1918–1939. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, red. Wojciech Wrzesiński, oprac. Krzysztof Kawalec, Leonard Smołka, Włodzimierz Suleja, Warszawa 1986.
Wcześnie rano, bo przed dziewiątą, zgłosiłem się do ministra w jego prywatnym mieszkaniu. [...] Wnet przyszedł, opanowany, ale bardzo zacięty. „Widzi pan, jak z nami znowu postąpili [Włochy, Niemcy, Wielka Brytania i Francja 29-30 września w Monachium]. Załatwili między sobą sprawy niemieckie, a o naszych postanowili poza naszymi plecami i bez naszego udziału. Żadnych trzech miesięcy nie będziemy czekali. Właśnie rozmawiałem ze Śmigłym. Wysyłamy Czechom ultimatum.”
Warszawa, 30 września
Paweł Starzeński, Trzy lata z Beckiem, Warszawa 1991.
Aktualny spór [...] posiada dwa zasadnicze aspekty [...] 1. Pierwszy, doraźny,
to sprawa odzyskania ziem, do których mamy słuszne prawo. 2. Drugi — to cała pozycja Rzeczpospolitej Polskiej w stosunku do nowej Europy i sposobu jej rządzenia. W tej poważnej chwili rozumiałem, że jedynie odważna decyzja może określić zasadnicze oblicze naszego państwa. [...]
Otrzymuje Pan Poseł notę stanowiącą ultimatum, mające na celu przeciąć fałszywą grę sąsiadów i wykazać, że rząd polski w obronie słusznych interesów nie cofnie się przed największym ryzykiem. [...] Pan Poseł nie wątpi, że wyciągniemy z odmowy lub z braku odpowiedzi zdecydowane konsekwencje. Do czasu, w którym by rząd czechosłowacki ze swej strony określił formalnie swoje stanowisko wobec Rzeczpospolitej Polskiej jako stan wojny, proszę pozostać na swym stanowisku, gdyż według naszej tezy okupujemy jedynie przyznane nam w zasadzie tereny.
Warszawa, 30 września 1938, wieczorem
Monachium 1938. Polskie dokumenty dyplomatyczne, oprac. Zbigniew Landau, Jerzy Tomaszewski,
Warszawa 1985.
Kanclerz zapytał na wstępie ministra Becka, czy ma do niego jakieś specjalne zapytania, gdyż służy mu chętnie wszelkimi wyjaśnieniami. Pan minister zaznaczył w odpowiedzi, że pragnął przede wszystkim wymienić poglądy w sprawach gdańskich.
Kanclerz zaznaczył wówczas, że stale i niezmiennie dąży do tego, by utrzymać z Polską linię polityczną zapoczątkowaną układem [o nieagresji] 1934 roku. Wspólność interesów Niemiec i Polski odnośnie Rosji jest jego zdaniem zupełna. Dla Rzeszy Rosja — czy to carska, czy bolszewicka — jest równie niebezpieczna. [...] Z tych względów Polska silna jest dla Niemiec po prostu koniecznością. [...]
Przechodząc następnie do spraw gdańskich, Kanclerz podkreślił, że cała trudność polega na tym, iż Gdańsk jest miastem niemieckim. I tu rzucił dość wyraźną aluzję, że kiedyś Gdańsk do Rzeszy powróci.
Warszawa, 5 stycznia
Jan Szembek, Diariusz i teki Jana Szembeka (1935–1945), t. 4: Diariusz i dokumentacja za rok 1939, opr. Józef Zarański, Londyn 1972.
Peron Dworca Głównego i schody wiodące ku Alejom Jerozolimskim wyłożono czerwonym dywanem i udekorowano flagami polskimi i niemieckimi. Na peronie ustawiono transparent z flag i zieleni z wielką swastyką pośrodku. [...]
Przy dźwiękach niemieckiego hymnu zatrzymuje się pociąg. Ministra von Ribbentropa wita minister [Józef] Beck. Pani Beckowa wręcza małżonce von Ribbentropa wiązankę kwiatów. Minister Rzeszy w mundurze ze złotymi odznaczeniami i białymi wyłogami przechodzi przed frontem kompanii honorowej przy dźwiękach pieśni Horst Wessel.
Warszawa, 25 stycznia
„Kurier Warszawski” nr 26, z 26 stycznia 1939.
W pierwszy samochód wsiadał minister Beck z gościem, w drugi ja z żoną gościa. [...] Byłam uprzedzona, że ze względu na wielce nieprzyjazne nastroje Warszawy, trasa do pałacu Blanka [...] będzie inna niż zwykle. [...] I właśnie na króciutkim odcinku Nowego Światu samochód zatrzymał się przy skrzyżowaniu z Foksal. Wystarczyło... Grupa niedorostków wyrosła spod ziemi i z furią obrzuciła nas grudami brudnego śniegu i kamykami. Zamazało szyby, przestraszyło panią Ribbentrop. [...]
Tłumaczyłam wesoło, że młodzież, wracając ze szkół i mając rzadko śnieg w Warszawie, bawi się obrzucając kulami..., że — naturalnie niechcący — mogą trafić w jakiś samochód. Nie, bo ona widziała wyraźnie, że celowali w nasze auto! Powiedziałam krótko i zagadkowo, że... dzieci jak dzieci... Nie, ona widziała, że to nie dzieci! Ostatkiem cierpliwości odpowiedziałam słodko, że nie zauważyłam, bo słuchałam tego, co mi mówiła...
Warszawa, 25 stycznia
Jadwiga Beck, Kiedy byłam Ekscelencją, Warszawa 1990.
W wizycie [Joachima von] Ribbentropa uderzał przede wszystkim osobisty nacisk Hitlera na pośpiech. [...] Ribbentrop coraz uporczywiej wracał do swych postulatów gdańskich [przyłączenia Wolnego Miasta Gdańska do Niemiec] i komunikacyjnych, mimo mego ostrzeżenia, by zapomniał o słowie eksterytorialność mówiąc o autostradzie [...].
[Ribbentrop] Podjął ostatnią próbę kombinacji antyrosyjskiej. W rozmowie towarzyskiej posunął się nawet do powiedzenia: „Pan jest taki uparty w sprawach morskich. Morze Czarne jest także morzem”. Usłyszał odpowiedź, że nasz pakt o nieagresji z Rosją traktujemy serio, jako rozwiązanie trwałe. [...]
Doraźna ocena wizyty Ribbentropa przez nas była już całkowicie negatywna.
Warszawa, 27 stycznia
Józef Beck, Ostatni raport, Warszawa 1987.
Von Ribbentrop przyjął mnie wyraźnie chłodno. [...] Stwierdził z pewnym podnieceniem, że otrzymano doniesienia o naszych „zarządzeniach mobilizacyjnych”. Zaobserwowano również pewne ruchy wojsk na Pomorzu. Wywołało to bardzo złe wrażenie. [...] Przypomina mu to podobne ryzykowne kroki podjęte przez inne państwo (miał oczywiście na myśli Czechosłowację). Dodał, że wszelka agresja z naszej strony przeciwko Gdańskowi byłaby agresją przeciwko Rzeszy.
W odpowiedzi stanowczo podkreśliłem, że w istniejących warunkach nasze zarządzenia były najzupełniej naturalne. Dodałem, że nie ma mowy o mobilizacji.
Berlin, 26 marca
Dokumenty z dziejów polskiej polityki zagranicznej 1918–1939, t. 2: 1933–1939, pod. red. nauk. Tadeusza Jędruszczaka i Marii Nowak-Kiełbikowskiej, Warszawa 1996.
Pierwszy dzień poświęciłem na sprawdzenie słuszności przypuszczeń, że Anglia tym razem dojrzała do wielkich decyzji. [...] Zdawałem sobie sprawę, że alians ten obciąży i tak już napięte stosunki z Niemcami. Niemniej byłem przekonany, że będzie to bądź o ostatni skuteczny środek prewencyjny, bądź też decydujące posunięcie dla zapewnienia naszemu państwu potężnego alianta, gdyby Niemcy nie chciały się już wycofać z agresywnych zamiarów w stosunku do nas.
Londyn, 3 kwietnia
Józef Beck, Ostatni raport, Warszawa 1987.
W godzinach rannych w sobotę przybyliśmy do Berlina [...]. Do wagonu wszedł szybkim krokiem [Józef] Lipski w towarzystwie attaché wojskowego pułkownika [Antoniego] Szymańskiego [...]. Lipski bardzo zaaferowany, lecz spokojny, stwierdził, że atmosfera w Berlinie stała się ciężka, cała prasa niemiecka pełna jest artykułów o Umkreisungspolitik [polityka okrążania Niemiec przez ich sąsiadów].
Z uwagi na to, że pociąg stał na tym dworcu tylko kilka minut, trzeba było się spieszyć. Lipski prędko dodał, że w Polsce, począwszy od Zbąszynia, organizują się wielkie manifestacje w związku z powrotem ministra. Usłyszawszy to, Beck polecił natychmiast, by [Karol] Kraczkiewicz [sekretarz ambasady] połączył się co prędzej z Poznaniem i z Warszawą, aby nie wznoszono okrzyków antyniemieckich. [...]
W drodze do granicznego Zbąszynia pociąg przystawał kilkakrotnie w otwartym polu — pod świeżym wrażeniem słów Szymańskiego o przygotowaniach wojennych, nasuwała się myśl, czy to nie one blokują nam tor. Po niemieckiej stronie Zbąszynia kręciło się teraz więcej niż zazwyczaj koszul czarnych i brunatnych. Po polskiej stronie witała Becka liczna delegacja, by wyrazić radość z zawartego układu. Poznań zaś dosłownie szalał — tłumy wiwatowały, dworzec był przepełniony, a przedział ministra zapełnił się w jednej chwili naręczami kwiatów wiosennych. [Beck] Wychylił się z okna, ucieszony i uśmiechnięty ściskał dłonie.
Berlin–Poznań, 8 kwietnia
Paweł Starzeński, Trzy lata z Beckiem, Warszawa 1991.
Z chwilą, kiedy [...] słyszę żądanie aneksji Gdańska do Rzeszy, z chwilą, kiedy na naszą propozycję, złożoną 26 marca, wspólnego gwarantowania istnienia i praw Wolnego Miasta nie otrzymuję odpowiedzi, a natomiast dowiaduję się następnie, że została ona uznana za odrzucenie rokowań — to muszę sobie postawić pytanie, o co właściwie chodzi? Czy o swobodę ludności niemieckiej Gdańska, która nie jest zagrożona, czy o sprawy prestiżowe, czy też o odepchnięcie Polski od Bałtyku, od którego Polska odepchnąć się nie da!
Te same rozważania odnoszą się do komunikacji przez nasze województwo pomorskie. [...] Nie mamy żadnego interesu szkodzić obywatelom Rzeszy w komunikacji z ich wschodnią prowincją. Nie mamy natomiast żadnego powodu umniejszania naszej suwerenności na naszym własnym terytorium. (huczne brawa i oklaski) [...]
W pierwszej i drugiej sprawie, to jest w sprawie przyszłości Gdańska i komunikacji przez Pomorze, chodzi ciągle o koncesje jednostronne, których rząd Rzeszy wydaje się od nas domagać. Szanujące się państwo nie czyni koncesji jednostronnych. [...]
Pokój jest rzeczą cenną i pożądaną. Nasza generacja, skrwawiona w wojnach, na pewno na pokój zasługuje. Ale pokój, jak prawie wszystkie sprawy tego świata, ma swoją cenę wysoką, ale wymierną. My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna. Tą rzeczą jest honor.
Warszawa, 5 maja
Józef Beck, Ostatni raport, Warszawa 1987.
Minister [spraw zagranicznych Francji Georges] Bonnet wezwał mnie dziś do siebie [...]. Chodzi o żądanie, postawione przez rząd sowiecki w rokowaniach wojskowych z Francją i Anglią, wpuszczenia w razie wojny wojsk sowieckich na nasze terytorium oraz na terytorium Rumunii. [...] Podkreślając ściśle tajny charakter komunikatu, minister Bonnet prosił mnie poinformować Pana Ministra, iż premierowi i jemu zależy bardzo na dojściu do porozumienia z Rosją Sowiecką i że obaj są zadania, że zważywszy na ściśle tajny charakter ewentualnych umów wojskowych, moglibyśmy propozycję sowiecką rozważyć przychylnie. [...] Trudno mi przypuścić, aby minister Bonnet miał jakiekolwiek wątpliwości co do naszej odpowiedzi, sądzę raczej, że chodzi albo o złożenie na nas winy zerwania rokowań moskiewskich, albo też Francuzi i Anglicy mają nadzieję, że rząd sowiecki nie będzie nalegał na sprawy dotyczące nas i Rumunii i będzie możliwe porozumieć się z nim kosztem państw bałtyckich.
Paryż, 16 sierpnia
Juliusz Łukasiewicz, Dyplomata w Paryżu. 1936–1939, Warszawa 1995.
Zapytałem ministra [Józefa Becka], jak ocenia sytuację. Odpowiedział, że przygotowania wojskowe niemieckie są takiej natury, iż nie może przypuszczać, by były robione jedynie dla blefu. Niestety 9/10 wskazuje na to, iż przygotowania te robione są przeciwko nam. Wiadomo nam jest, że Niemcy skoncentrowały na naszej granicy trzydzieści dywizji. Wobec tego postanowiono u nas zmobilizować dwadzieścia kilka dywizji. Rozkazy zostaną wydane tej nocy, o czym jednak przed dwunastą w południe jutro nie mogę nikomu powiedzieć. Nie jest to ogólna mobilizacja, a tylko indywidualne powołania.
Warszawa, 24 sierpnia
Jan Szembek, Diariusz i teki Jana Szembeka (1935–1945), t. 4: Diariusz i dokumentacja za rok 1939, opr. Józef Zarański, Londyn 1972.
Proszę Pana Ambasadora o zawiadomienie rządu, przy którym jest Pan akredytowany, że pomimo współpracy polskiej w inicjatywie Wielkiej Brytanii, znanej rządom alianckim, wojska niemieckie zaatakowały o świcie terytorium polskie, zaś jednocześnie lotnictwo bombardowało wiele miejscowości.
Rząd polski, zdecydowany bronić niepodległości i honoru Polski do końca, wyraża przekonanie, że zgodnie z istniejącymi traktatami otrzyma w tej walce natychmiastową pomoc aliantów.
Warszawa, 1 września
Dokumenty z dziejów polskiej polityki zagranicznej 1918–1939, t. 2: 1933–1939, pod. red. nauk. Tadeusza Jędruszczaka i Marii Nowak-Kiełbikowskiej, Warszawa 1996.
Na Zachodzie głucha cisza, o tyle razy omawianej pomocy lotniczej ani słychu. Szembek [wiceminister spraw zagranicznych] polecił mi, bym odszukał Hankeya z ambasady brytyjskiej i w rozmowie z nim nie szczędził go na temat wykonywania przez nich sojuszu. Wykonałem to zlecenie ściśle według otrzymanych instrukcji, mimo że Hankeya znałem od lat i żyłem z nim w przyjaźni. Spytałem go, gdzie jest ich pomoc, określona w sojuszu jako „with all their forces in power”. [...] Zapytałem o pomoc lotniczą. Hankey trochę się bronił, mówiąc, że zaraz w pierwszych dniach wojny lotniska w Polsce zostały zniszczone i nie można było na nich lądować. „No dobrze, więc dlaczego nie atakujecie na zachodzie?” Kłopotliwe milczenie i smutny niepokój w jego oczach. Jasne było, że rozmowa ta nie miała już żadnego praktycznego znaczenia.
Krzemieniec, 10 września
Paweł Starzeński, Trzy lata z Beckiem, Warszawa 1991.
Proszę oświadczyć, że wzburzona ludność cywilna, która poniosła olbrzymie straty w rannych i zabitych, publicznie oskarża Anglię i Francję o niedotrzymanie zobowiązań, rozumując słusznie, że poważniejsze zaangażowanie lotnictwa aliantów, choćby na obiekty wojskowe i przemysłu wojennego, zmusiłoby Niemców do wycofania gros lotnictwa z Polski. Stan moralny naszych wojsk jest dobry. Walki zacięte trwają mimo przewagi liczebnej nieprzyjaciela. Wszyscy znający sprawę twierdzą, że jedynie bezczynność lotnictwa sprzymierzonego, obok powolności francuskiej akcji na lądzie, powoduje dla nas sytuację groźną, wynikającą z utraty zbyt wielkiego terytorium i zniszczenia naszego przemysłu wojennego.
Krzemieniec, 12 września
Juliusz Łukasiewicz, Dyplomata w Paryżu. 1936–1939, Warszawa 1995.
Około godziny 18.00 ruszyliśmy i my w stronę mostu [...]. Tymczasem zapadła noc, w znacznej ciżbie jedni płakali i modlili się, inni klęli i pomstowali na wszystko i wszystkich. Były wypadki samobójstw. Ten i ów schylił się i schował ukradkiem grudkę ziemi do kieszeni. Patos tych scen był nie do opisania. [...]
Upokorzeni i z goryczą piołunu w ustach, jechaliśmy teraz przez terytorium Rumunii. W ulewny deszcz przez Starożyniec dotarliśmy o 2.00 do Czerniowiec. Miasto było zawalone uchodźcami. Pojechaliśmy do naszego konsulatu [...]. Tam dopiero dowiedziałem się, że granicę Polski przekroczył też Śmigły, co w ówczesnym położeniu, gdy biły się jeszcze poszczególne jednostki i przy panujących wtedy nastrojach — zrobiło straszne wrażenie.
Kuty–Czerniowce, 17/18 września
Paweł Starzeński, Trzy lata z Beckiem, Warszawa 1991.
Marszałek Śmigły jest ogarnięty pesymizmem. Rumuni utrudniają nam egzystencję i pracę bardziej, niż wymagałaby tego ścisła neutralność. Rozdzielają nas. Pan Prezydent Rzeczpospolitej ma być umieszczony koło Bacău, rząd w Slănic, a Pan Marszałek wywieziony będzie do Craiovej, obok granicy bułgarskiej. Urzędnicy będą rozrzuceni w terenie, wojsko internowane, sprzęt zabrany.
Lepiej byłoby ewakuować się na Węgry.
Rumunia, Czerniowce, 18 września
Eugeniusz Kwiatkowski, Dziennik. Lipiec 1939 – sierpień 1940, oprac. Marian Marek Drozdowski, Rzeszów 2003.
Oto informacje, jakie posiada wydział dyplomacji o osobie generała Wieniawy. Był on dawniej oficerem marszałka Piłsudskiego, którego zabawiał dowcipami i różnymi facecjami. Zachował [...] pewną fantazję w obejściu, która pod pozorem wielostronnej kultury zdradza rozwiązłość tak duchową, jak i obyczajową. Ten beztroski kawalerzysta jest w Polsce bardzo popularny, słynie z niepowściągliwych obyczajów i niewybrednego słownictwa. Pięć dni temu, wsiadając w Mediolanie do Sud-Express, by udać się do Paryża, był kompletnie pijany. Przychylności pana Becka, z którym jest w zażyłych stosunkach, zawdzięcza, że osiemnaście miesięcy temu otrzymał ku ogólnemu zdumieniu nominację na ambasadora w Rzymie. Kredytu zaufania u swoich rodaków nominacją tą nie zwiększył.
Mimo okazywanej serdeczności, która mogła zwieść niektórych Francuzów, generał Wieniawa był nam zawsze wrogi. Jego nastawienie w stosunku do nas objawiło się w czasie wojny 1920 roku. [...] Należy on do owego klanu piłsudczyków, na który stale musimy narzekać. Ponadto osobistości polskie znajdujące się we Francji, pan Zaleski i generał Sikorski w pierwszym rzędzie, podkreślili w sposób bardzo kategoryczny, że nie mogliby z nim współpracować.
Paryż, 26 września
Tadeusz Wittlin, Szabla i koń, Londyn 1996.